Na początku maja 2021 r. na jeziorem Wener w Szwecji rozpoczęła się trzyletnia wyprawa „SámiiLand Expedition 2021”. To autorski projekt Tomasza Paterskiego („Leśne Rzemiosło”), zakładający wędrówkę przez Szwecję, Norwegię i Finlandię oraz Rosję, czyli państwa, na terenie których leżą ziemie pierwotnych mieszkańców Półwyspu Skandynawskiego – Saamów. Jednym z głównych celów wyprawy jest poznanie ich kultury.
Podróżnik zamierza pokonać ok. 6500 kilometrów – w znacznej mierze bezdroży. Stanie przed nim także konieczność przetrwania dwóch srogich zim za kołem podbiegunowym, podczas których „Leśne Rzemiosło” będzie zdane wyłącznie na własne siły. Tomaszowi Paterskiemu towarzyszy czworonożny przyjaciel – Nanook, oraz kanu, które otrzymało nazwę Wydra.
Nocleg zapewnia klasyczny, brezentowy namiot, rozbity w przestrzeni zdominowanej przez niedźwiedzie i wilki, natomiast środkami transportu są wspomniane kanu – Wydra, sanie, nogi i... psie łapy.
To podróż w historycznym stylu, typowym dla schyłku XIX w., bez syntetycznych materiałów, elektroniki bądź mechaniki. Co więcej, zdecydowana większość wyprawowego ekwipunku pochodzi z warsztatu Tomasza Paterskiego.
Losy „SámiiLand Expedition 2021” można śledzić na Facebooku: facebook.com/lesnerzemioslo
… a samą wyprawę można wesprzeć na profilu www.patronite.pl/lesnerzemioslo
A oto garść impresji znad jeziora Wener.
„Do mych uszu dobiegł dźwięk kropel deszczu rozbijających się o poszycie namiotu. Wbiłem się jeszcze głębiej w ciepłe futra, z myślą, że nawet nie rozłożę paneli. Przebudziłem się jakiś czas później; usłyszałem trzepoczącą na wietrze flagę i ujrzałem promienie słoneczne wpadające do namiotu. “Już czas!” – pomyślałem.
Prędko przebrałem się w odzież obozową i ruszyliśmy rozstawiać panele. Niebo było prawie bezchmurne, a widok ten napawał mnie nadzieją na pełny akumulator i możliwość ukończenia montażu pierwszego filmu z wyprawy. Wyszliśmy na skały otulające brzeg jeziora Wener. Starannie, pod odpowiednim kątem ułożyłem panele i ruszyliśmy na spacer (Nanook ponownie nie mógł się go doczekać).
Po powrocie – jak zwykle – rozpaliłem w piecu, wstawiłem jadło i zaparzyłem kawę. Wpisałem kilka zdań do dzienników podróży, po czym z zapałem usiadłem do szycia spodni. Wizja bliskiego końca prac napawała mnie radością – zwiastowała bowiem nadchodzącą, nową przygodę. W trakcie szycia postanowiłem wypiąć futra z bedrolla i wysuszyć je w bliskiej obecności pieca. Zgromadzona wilgoć została wypędzona bardzo szybko, zapewniając mi komfortowy wypoczynek.
Niestety, na horyzoncie zaczęły pojawiać się deszczowe chmury; ich złowrogi i zimny, niebieski kształt wysyłał do mej podświadomości sygnał: „przygotuj się”. Odstawiłem więc szycie, a następnie, zwinąwszy panele, zabrałem się za gromadzenie drobnego opału. Po chwili wokół pieca pojawiła się mała sterta patyków, pozwalająca – w razie konieczności – rozpalić ogień. Sprawdziłem jeszcze okolice obozu i namiot, gdy zaczęło kropić.
„Zdążyłem. W samą porę.” - pomyślałem. Schowaliśmy się do naszej ostoi pośród skłóconych ze sobą ślepych żywiołów; wiatr i deszcz zaczęły grać pierwszą rolę w tym spektaklu. Rozpaliłem w piecu, zapaliłem świeczkę oraz kawałek paulo-santo. W namiocie, który z każdą sekundą bombardowany był setkami kropel deszczu, zrobiło się ciepło i jasno, a w powietrzu unosił się przyjemny aromat kadzidła. W takich okolicznościach pozostało mi tylko zjeść kolację i pogrążyć się we śnie."
Na zdjęciu: jezioro Wener (fot. Tomasz Paterski).
|